poniedziałek, 28 lutego 2011

Rozdział 14


Uścisnęłam na pożegnanie Mattiego i niepewnym krokiem podchodziłam pod dom. Sylwetka postaci była wyraźnie odwrócona w moją stronę i wyczekiwała mnie na ganku. Zacisnęłam mocno ręce w pięści i ruszyłam już pewnym krokiem. Domyślałam się kto stoi na ganku. W ciemnym fioletowym płaszczu, w butach na obcasie i szerokich dzwonach, w włosach związanych w kucyk, tak to była moja matka. Nie wiedząc dlaczego od razu napłynęły mi do oczu łzy, nie wiedziałam co robić. Stanięcie wraz z nią twarzą w twarz po tylu latach jej nieobecności było jak sen, a raczej koszmar.  Nie wierzyłam że tu jest, dotknęłam lekko jej ramienia sądząc, że to zjawa, że to mi wyobraźnia płata mi figle bo niby dlaczego tu przyjechała, dlaczego teraz stoi tu na ganku wraz z czarną walizką na kółkach? Po co? Chciała mnie uścisnąć, ale instynktownie oddaliłam się o krok. Nie chciałam jej zauważać, nie chciałam jej w tej chwili znać, chciałam wejść do domu i zamknąć za sobą drzwi, wszystkie okna, otwory, byleby tylko nie wdarła się przez nie to mojego cichego, przytulnego mieszkanka, do tego mojego życia, w którym wraz z moim ojcem poukładaliśmy sobie tak, że jej obecność nam nie jest potrzebna. Matka zakryła tylko twarz dłońmi i zaczęła głośno szlochać. Nie było mi jej żal. Nie o to chodzi, że chciałam by płakała, że chciałam by poczuła ten ból z którym ja musiałam zmagać się codziennie po jej wyjeździe… Po prostu była mi obojętna, nazwałam ją panną „nikt”. Weszłam na schody, gdy się stałam naprzeciwko niej zauważyłam, że byłam jej wzrostu, przekręciłam klamkę i weszłam do domu, zostawiając uchylone drzwi. Zaraz potem weszła za mną.
-Słuchaj córeczko. – Zaczęła mówić ciepłym głosem, jak wtedy gdy byłam mała czytała dla mnie książeczki, a ja usypiałam na jej kolanach, cała zafascynowana wydarzeniami o których opowiadała. Jej ton był uspokajający wręcz kojący, kiedyś go kochałam, ale dziś byłam na niego znieczulona, już nie dawałam się nim omamić tak jak wtedy, już nie byłam taka głupia. Nauczyła mnie czegoś, niezależnie od tego czy to mi się podoba czy nie, jej brak w moim życiu stworzył kamienną bramę  przez którą nie dało się wejść, która była jak tarcza i jednocześnie swojego rodzaju bariera, chroniła moje serce przed bólem, żalem osób, których w tym sercu już nie było. Nie dało się dostać biletu powrotnego, nie było pociągów w dwie strony, jeśli nie wykorzystywało się szansy, rzadko kiedy brama znów się otwierała. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, ale w tej chwili dzięki tej żelaznej bramie zrozumiałam, że nie jestem już dzieckiem, że za wiele poświęciłam, za wiele łez wylałam, żeby teraz mięknąć pod każdą postacią jej słów i czynów. Właśnie teraz byłam z nią równa i nikt nie miał przewagi, a to chyba nie było w jej planie.
-Córeczko?! – Kpiąco odpowiedziałam. – Nie wyjeżdżaj mi tu z takimi czułościami, proszę cie.
Spojrzała na mnie jak na człowieka, który przez całe swoje życie nie wiedział ile to cztery razy cztery, a teraz nagle dostał wszystkie najbystrzejsze mózgi świata połączone w jeden. Było jej po prostu głupio, bo spodziewała się przeciętnej dziewczyny, która ma pstro w głowie, a serce otwarte na wszystkich ludzi.
-Oh… - Bezradnie odpowiedziała. – Jedyne co w tej sprawie mogę powiedzieć to przepraszam…
Zaczęłam się śmiać i to tak głośno, że z kuchni obok wyszedł tata i Miranda, oboje jednoznacznie popatrzyli po sobie.
-O witaj Karlie. – Powitał ją ojciec.
-Cześć Barry. – Odpowiedziała, przyglądając się Mirandzie. – Chyba przyszłam nie w porę.
-Jasne że przyszłaś nie w porę! – Krzyczałam już z całych sił. – Bo ty tylko umiesz zatruwać innym życia. Zjawiasz się nagle psując wszystko i wszystkich, zadomawiasz się i kiedy wszyscy wokół myślą że już będzie okej ty nagle znikasz, pozostawiając jedynie ból! Bo wiesz ty cała jesteś cierpieniem, ty nie masz zalet, jesteś złożona z samych wad! Nie umiałaś być matką bo nie umiałaś być nawet dobrą osobą, wszystko robiłaś by przynieść sobie korzyści, by ci pasowało. Zawsze ja i ojciec byliśmy dla ciebie nikim. Liczyła się kariera, w której byłaś powiedzmy sobie szczerze marna oraz kochankowie. Więc powiem ci tylko jedno, wynoś się z naszego życia, nie chcę cie znać! Rozumiesz?! Ja już nie mam matki, nawet nie wiem czy kiedykolwiek ją miałam. – Na czerwonych od złości policzkach,  spływały łzy. Oddychałam ciężko, a każdy patrzył na mnie z otwartymi oczyma. Miałam to gdzieś. Nie interesowało mnie nic poza tym, że ukryty  głęboko w zakamarkach ból i jad, którym darzyłam matkę naglę się wydostał. Poczułam się przeciwnie do innych, bardzo spokojnie, czułam błogość. Uśmiechnęłam się sama do siebie i otworzyłam drzwi wskazując dłonią wyjście. Matka poprawiła tylko płaszcz, wzięła uchwyt walizki i wyszła. Zamykając, trzasnęłam drzwiami. Spojrzałam po tacie i Mirandzie. Już to widziałam, w tej właśnie chwili. Nie zdążyłam nic powiedzieć, ojciec już biegł za matką.
-Miło było cię poznać. – Powiedziała do mnie Miranda, która zaraz potem  wybuchneła płaczem. Natychmiast ją przytuliłam. Nie wiedziałam dlaczego ojciec tak postąpił, sądziłam, że to właśnie Miranda zakopała wspomnienia o matce gdzieś daleko, ale on widocznie lubił się poniżać, gardzić sobą. Nie rozumiałam tylko dlaczego, ktoś kto został wystawiony tyle razy do wiatru, ciągle ma chęć i upór walczyć o coś bez wartości.
-Przepraszam. – Szepnęłam.
Miranda pocałowała mnie w czółko, wzięła swoje rzeczy i wyszła. Długo jeszcze stałam w przedpokoju, nie wiedząc co robić dalej. Na pewno nie mogłam tu zostać, nie z matką, już nie dam się jej wrobić w tą niby miłość, zmianę, rodzinkę itp. Ruszyłam do pokoju, wzięłam wielką torbę i zaczęłam do niej pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Jadę do babci! Moja babcia niby mama mojej mamy, a jednak całkiem inna. Sądzę, że wyparła się córki wtedy, gdy ta zostawiła nas i zaczęła się bawić. Babcia to najcudowniejsza osoba na świecie. Jednak mieszka 2 godziny stąd. No cóż, teraz mi jest wszystko jedno. Zostawiłam kartkę na lodówce, gdzie napisała, że wyjeżdżam i żeby mnie nie szukali, ani się martwili. Pisałam to raczej dla taty, bo matce i tak będzie wszystko jedno, a może nawet lepiej, omami sobie tatusia i owinie wokół paluszka, a później zostawi , a ja nie zamierzam sprzątać jej brudów po raz wtóry. Zarzuciłam na ramię torbę, wzięłam z portfela pieniądze na pociąg i wyszłam z domu. Dzielnica o tej porze nie jest zbyt bezpieczna. Po ulicach chodzi wiele dresów, bezdomnych, dziewczyn w skąpych ubraniach, a wszyscy przyglądają mi się dziwnie. Poczułam, że na dłoniach pojawia się gęsia skórka, ale nie chciała zawrócić, to moja cena wolności.  Znajdując się wreszcie w pociągu poczułam ulgę, nie mając pojęcia co nastąpi za chwilę.

Trochę inspiracji:


Piszę bo mam strasznie dużo weny,
ale nie przyzwyczajać się xD

Siasia

Rozdział 13


Stabilność… Stałam się stabilna. W uczuciach, w zachowaniu, w życiu. Nie wiem czy nauczyły mnie tego dziewczyny, bo może właśnie tak powinny zachowywać się osoby, które zostały odrzucone? od swoich niedoszłych partnerów, a może mój organizm sam miał wpojony instynkt samozachowawczy i teraz doskonale wiedział jak postępować. Moje życie nie uległo zbyt wielkiej zmianie. Chodziłam do szkoły jak każdy człowiek w moim wieku, miałam dwie najlepsze przyjaciółki, które zawsze wspierały mnie słowami i gestami, oraz po prostu były, miałam cudownego ojca, który według mnie znalazł drugą pierwszą miłość, miała dom nad głową, uczyłam się przeciętnie, a jedynym obowiązkiem wymagającym ode mnie wszelkiej determinacji było unikanie Dericka. Można mnie teraz z łatwością nazwać tchórzem, można też się dziwić mojemu postępowaniu, ale nie miałam najmniejszej ochoty spotykać błędów i rozczarowań na swojej być może nowej drodze do szczęścia. Miałam dość sztucznych uśmiechów w stylu „no cóż… stało się, przepraszam” , miałam dość obłudy, nie szczerości, powierzchowności, zwykłego fałszu. Skoro jesteśmy odważni by kończyć coś to bądźmy odważni potem spojrzeć temu w twarz. Pewnie rozżaliłam się trochę nad myślami o Dericku, ale nie mogłam do siebie przyjąć tego z jakim zimnem i chłodem pozostawił moje serce w nicości. Nie będę wyklinała się na jego temat nie będę się na nim mściła, po prostu niech zejdzie mi z oczu to najlepsze rozwiązanie dla naszej dwójki. Włożyłam na nogi moje ciepłe uggsy i wyszłam do pizzerii. Był spory tłum więc zajęłam się od razu zamówieniami i dostarczaniem ich do stolików. Oparty o ścianę Allen spoglądał na mnie z kpiącym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy. Ruszyłam na niego szybkim krokiem i gwałtownie dźgnęłam go talerzami w brzuch.
-Weź się do roboty obiboku. – Warknęłam pod nosem.
-Wyluzuj. Jak jesteś taka słaba i byle jakie odrzucenie od chłopaka cię tak boli to może nie powinnaś wychodzić z domu… Ale czekaj byłoby to zbyt kuszące dla nas wszystkich, szkoda… - Z udawanym zawodem jęknął.
Nagle całą moją powierzchnie ciała zalał żar gniewu. Stałam się jednym wielkim wulkanem, gdzie bulgocząca lawa zamierzała wybuchnąć i rozpłynąć się, niszcząc wszystko co stanie jej na drodze. Pojedyncze minuty dzieliły mnie przed eksplozją, gdy nagle nic… spokój. Jak gdyby lód objął mnie całą i wszystko po prostu wygasło, wszystko przez to, że ja nie byłam słaba, wręcz przeciwnie byłam silna, cała moc, która tak naprawdę od dawna była we mnie i po prostu rosła z każdym dniem teraz wyszła na jaw. Ze stoickim spokojem, wzięłam notes i odeszłam do stolików. Czułam na sobie przenikliwy wzrok Allena, już w myślach wyobrażałam sobie jego zdziwienie, jego głupią minę. Uśmiechnęłam się cwaniacko i odgarnęłam kosmyki włosów zapisując na notesie zamówienia od klientów.
Wracając do domu sprawdziłam skrzynkę odbiorczą, parę smsów od dziewczyn, nic takiego. Otworzyłam drzwi mieszkania i miły zapach powędrował wprost do moich nozdrzy i unosił mnie lekko ponad ziemią. Tata znów coś pichcił w domu, pewnie Miranda do nas przychodzi. I nie myliłam się po 20 minutach do drzwi zadzwonił dzwonek.
- Siemanko. – Krzyknęłam radośnie.
Od tych kilki tygodni bardzo zbliżyłyśmy się z Mirandą, nie traktowałam jej jako mojej matki,  ale była dla mnie jak siostra łamane przez przyjaciółka. To może trochę dziwnie brzmi, bo jaka niby siostra łamane na przyjaciółka spotyka się ze swoim ojcem/cudzym ojcem?  Ale to nie było ważne, chodziło tylko o to by wszyscy byli szczęśliwi, a przecież szczęście i uśmiech najbliższych są najlepszą motywacją no nie?
-Cześć Hail. – Uśmiechnęła się promiennie i weszła do przedpokoju.
-Czyżby przyszła do nas najpiękniejsza dziewczyna na świecie – Potem spojrzał na mnie. – Jedna z dwóch najpiękniejszych dziewczyn na świecie. – Mrugnął do mnie okiem i pocałował Mirandę w usta.
Eh ci zakochani- Pomyślałam.
Usiedliśmy na swoich miejscach i zaczęliśmy jeść. W moim życiu właśnie tego mi brakowało tych codziennych domowych obiadów z rodziną . Tego śmiania się z niczego, tych omawianych spraw przy stole. Poczucie jedności. Czułam że to było to. Uśmiechając się w myślach wysyłałam smsa do dziewczyn. Dokończyłam swoją porcję zapiekanki i odsunęłam się od stołu.
-Okej obiad był super, ale ja spadam jestem umówiona. – Wytarłam buzię serwetką, pocałowałam objga w policzek i w biegu ubierając kurtkę i buty wyszłam na zewnątrz.
-Co tak długo?! – Trzęsły się z zimna dziewczyny.
-No, a ja się spodziewałam bardziej przywitania w stylu jak to bardzo za mną tęskniłyście. – Wzięłam je obie pod rękę i ruszyłyśmy do centrum handlowego.
-Ale my wcale nie tęskniłyśmy. – Droczyła się ze mną Dafne
-Mamy dla ciebie niespodziankę.- Powiedziała Charlotte.
-O co chodzi? – Popatrzyłam na nie ze zdziwieniem.
-Nie zadawaj tyle pytań, tylko przyśpiesz! – Poganiały mnie co chwilę.
Zastanawiałam się nad ich niespodzianką. No w sumie niedługo gwiazdka, ale tak szybko? I znów będę czuła się niezręcznie, bo jak zwykle ja nic nie przygotowałam. Przygryzłam lekko dolną wargę i niechętnie szłam dalej. Doszłyśmy do centrum handlowego i od razu zmierzyłyśmy w stronę kawiarni. Nadal nie bardzo wiedziałam co się kroi.
-Mój kuzyn zaprosił nas na jakieś ciacho, a tak przy okazji ma on cudownych kolegów. – Uśmiechnęła się do mnie łobuzersko Charlotte.
Zatrzymałam się, a one zrobiły to samo patrząc się na mnie i unosząc brwi do góry w geście zdziwienia.
-Rozumiem co dla mnie robicie, ale to niepotrzebne, radze sobie. Naprawdę. – Wzruszyłam ramionami.
-Hej, ale nam nie chodzi o to byś się zakochiwała, migdaliła i tym podobne rzeczy. Chcemy po prosty byś miała męskie towarzystwo, czasami jest w nim po prostu lepiej. – Uśmiechnęły się do mnie.
Miały tak urocze miny i te czerwone policzki, zamarznięte nosy. Nie mogłam im odmówić. A w sumie co mi tam, to tylko normalny wieczór, w normalnej kawiarni, z normalnymi nastolatkami. Ruszyłyśmy więc znów przed siebie. Już po paru minutach poznałam Sama, Roberta, Mattiego i Corvina. Dziewczyny miały racje. To było bardzo odprężające spotkanie. Dużo śmiechu, wygłupów. Szybko zapomniałam o mojej tremie i żartowałam razem z wszystkimi. Obserwując ciągle Mattiego. Wysokiego, ciemnego blondyna, o przenikającym spojrzeniu i muskularnej sylwetce. Nasze spojrzenia co chwilę na siebie wpadały. Czułam, że się rumienię. Przecież nie musiałam z nim rozmawiać, flirtować, robić z siebie głupiej idiotki. On nie miał być jakimś prezentem zastępczym. Spójrzmy prawdziwe w oczy, dalej moje serce należało do gorących pocałunków, a raczej pocałunku Dericka, ale przecież mogłam mieć kolegę, który jest nie mniej przystojny od niego. Szybko uchwyciliśmy kontakt, bardzo dobrze się rozumieliśmy, a gdy zamierzałam iść do domu, chętnie mnie odprowadził. Bałam się przez chwilę, że daje mu mylne znaki, ale nic mnie już nie obchodziło, nie chciałam męczyć znów swojego umysłu. Chciałam odpocząć po prostu od ciągłych zmagań się serca z rozumem. Przed drzwiami zauważyłam kogoś… Kogoś kto był mi dobrze znany?

 Trochę inspiracji :


Siasia


niedziela, 20 lutego 2011

Rozdział 12


Jeszcze przez chwilę staliśmy jak porażeni i patrzyliśmy na siebie. Rozglądnęłam się po klasie gdzie nikt nawet nie zauważył do czego właśnie doszło. Porwałam swój plecak i wybiegłam na korytarz. Nie wiem jak długo biegłam, ale kiedy się zatrzymałam byłam przed klasą fizyczną, która znajdowała się na osobnym skrzydle szkoły. Usiadłam pod ścianą i ręką  dotknęłam delikatnie ust, które przed chwilą całowały Dericka. Uderzało we mnie ciepło, które rozpalało się niczym ogień w moim sercu, po ciele przechodziły przyjemne dreszcze, a sumując te wszystkie odczucia do kupy- było mi po prostu świetnie. Ale to uczucie nie pochodziło z głębi umysłu, to nie było coś zwykłego, to rodziło się w sercu i wypełniało całą powierzchnie mojego ciała, które jak lodowiec topniało i wylewało się na zewnątrz dając miejsce radości, która potęgowała na wszystkie strony. Nie mogłam powstrzymać tego afektu i wcale nie chciałam. Nagle pochylił się ktoś nade mną, a podnosząc głowę do góry ujrzałam Dafne.
-Co ty tutaj w ogóle robisz? Nie mam dzisiaj fizyki. – Zmarszczyła brwi i popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
Wstałam i podniosłam swój plecak. Cały czas znajdowałam wymówki by nie patrzeć jej w oczy. To musiałam poprawić bransoletkę od zegarka, sprawdzić czy aparat znajduje się w moim plecaku, czujnie obserwować sznurówki bo co by było gdyby się rozwiązały?! Te wszystkie usprawiedliwienia moich bezsensownych czynności były tylko po to by zamaskować wielki rumieniec, który nie chciał zejść z mojej twarzy i palił mnie od środka.
-Nic… Prezent się spodobał Peterowi?
-Oj dziewczyno! Wygrałam ten konkurs! On jest totalnie mój. – Krzyczała podekscytowana wymachując rękami i podskakując.
-Gratuluje. Ej spotkamy się na stołówce okej? – Rzuciłam przez ramię i pobiegłam do ubikacji.

Być może Dafne, jeszcze stała sama przed toaletą dla dziewczyn, zdziwiona moim zachowaniem, ale teraz mnie to nie obchodziło. Zamknęłam się w ubikacji. Przeszukując cały plecak znalazłam lusterko i puder. Zwykle stawiałam na naturalność, ale cóż miałam począć. Lusterko było dość małe, a ja nie potrafiłam, dygocącymi rękami gimnastykować się by odpowiednio je trzymać i nakładać w tym samym czasie puder. Podeszłam więc pod umywalkę. Ochłodziłam twarz wodą i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Co dziwnego nie pokazała mi się ta sama dziewczyna co dzisiejszego ranka. Ukazał się ktoś inny, ktoś bardziej szczęśliwszy? Opanowałam trochę ręce i powoli nakładałam puder na twarz. Usłyszałam jak drzwi się otwierają. Do toalety weszła Charlotte, na chwile zatrzymała wzrok na mnie, a potem podeszła do lusterek wiszących nad umywalkami i wyjmując błyszczyk z torebki, zaczęła nim smarować usta.
- I jak mikołajki? – Zapytała mnie nie przerywając błyszczykowania warg.
Całkiem zdziwiona, rozglądałam się po pomieszczeniu szukając jakiejś osoby, do której te słowa były skierowane, ale nie znalazła nikogo. Zaczęło mi brakować najprostszych słów, kiedy zorientowałam się że pytanie było skierowane do mnie. Cała podenerwowana wykrztusiłam coś z siebie, nie będąc nawet pewna czy to ma sens.
-Spoko… a… A u Ciebie?.
-Chyba też.
Ponieważ składnie zdań szło mi coraz lepiej, postanowiłam brnąć dalej.
-Pewnie Dave dał ci piękny prezent.
Ta trzymając już uchwyt drzwi od toalety spojrzała na mnie i odpowiedziała krótko.
-Nie gadam z nim, nic nas z sobą nie łączy, wyjaśniałam ci to już kiedyś, ale nie chciała słuchać. Pa. – I wyszła.
Stałam nieruchomo. Jej słowa znów tak prawdziwe uderzyły we mnie z podwójną siłą. Nie zastanawiając się nad tym dłużej wybiegłam za nią. Jednak ktoś pociągnął mnie za rękę.
-Musimy porozmawiać. – Usłyszałam ten głos, ten dźwięk, który był niczym znieczulenie, którego potrzebowałam po słowach Charlotte. Tak ten głos należał do Dericka. Odwróciłam twarz w jego kierunku i próbując przybrać normalną postawę-wymagało to ode mnie niemałego wysiłku-  spojrzałam w jego oczy, a raczej w nich tonęłam.
-Tak?
-To co dziś się wydarzyło… To nie powinno mieć miejsca.
Te słowa wybudziły mnie z mojego snu jak za machnięciem magicznej różdżki. Przełknęłam głośno ślinę i bawiąc się nerwowo rękami spojrzałam na niego.
-Jak to? – Spytałam z oburzeniem.
-Nie wiem co mną wtedy kierowało, ale to będzie pomyłka, nie nadaje się do tzw. Związków i tym pochodnych, przepraszam. Możemy jednak być przyjaciółmi.  – Uśmiechnął się, a raczej wprowadził na swoją twarz grymas, co miało ten uśmiech przypominać. Nie dostając ode mnie żadnej odpowiedzi ruszył przed siebie.
Chciałam wybuchnąć, chciałam rozerwać go na kawałki. A może nie jego? Może właśnie ten idiotyczny los, który zawsze pozostawia mnie z niczym, niezależnie od wszystkiego. Choćbym nie wiadomo jak się starała i tak mi da w dupę.
-Rób co chcesz. – Pomyślałam i ruszyłam w przeciwną stronę.
To oczu napływały łzy, w końcu było ich tak dużo, że nie mogłam ich powstrzymać i po prostu zaczęły spływać po policzkach, każda swoim torem, rozmazując cały mój puder, który teraz i tak nie był mi potrzebny… Rumieniec znikł. Nagle przypomniałam sobie czemu w ogóle wybiegłam z toalety i ocierając rękawem łzy, zaczęłam rozglądać się po korytarzu. Charlotte stała przy swojej szafce. Podeszłam do niej od tyłu.
-Charlotte… Słuchaj nie wiem dlaczego wtedy tak zareagowałam, nie chciałam cię dopuścić do słowa, wolałam wymyślać bzdurne historyjki, które by tłumaczyły wszystko, a jednak jeszcze bardziej zamieszały. Chciałam Ci tylko powiedzieć. – Tu już zaczęłam płakać. – Że jesteś mi teraz bardzo potrzebna.
Ona przytuliła mnie mocno do siebie, a ja brudząc jej całe ramie tuszem próbowałam coś z siebie wydusić, ale w tej chwili nie były potrzebne słowa. Pierwszy raz w życiu zdałam sobie sprawę, że to one przeszkadzają i niszczą wszystko. Czasem impulsywne działanie może przynieść więcej korzyści. No bo gdyby Derick nie zaczął wszystkiego wyjaśniać, kończyć nie zaczętego to dzisiaj byłby przecież mój najlepszy dzień w życiu. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło… tak?

Trochę inspiracji :




Rozdziały będę dodawać teraz co tydzień. Powód: nauka.

Siasia


czwartek, 17 lutego 2011

Rozdział 11


Ostatnio dużo zastanawiam się nad szczęściem. Czy szczęście można sobie przygarnąć? Można tak bezproblemowo i bez konsekwencji mieć je na stałe? Trzeba wykupić jakiś limit? Im więcej jest smutnych dni tym silniejszy i lepszy pakiet otrzymujesz? Zadawałam sobie ciągle te pytania, bo u mnie w końcu zaczęło być po prostu dobrze. I nadal nie wiem czy los znów bawi się ze mną w berka robiąc mi kolejne nadzieje, przyzwyczajając mnie do czegoś, a potem tak po prostu w gwałtowny sposób odbierze mi to?  Co noc ta sama refleksja. I co noc nie doszłam  jeszcze do ostatecznej odpowiedzi. No cóż może takowa nie istniej? Szczęście ma przecież wiele imion… czyż nie tak? Moje życie powoli stawało na nogi, po silnym upadku, nawet pogoda się nade mną litowała. Codziennie rano przez moje okno wpadały pojedyncze promyki słońca. Była to najłagodniejsza zima od wielu lat. Czysty przypadek? Tata i Miranda zaczęli spotykać się na poważnie, przez co przed każdym wyjściem na randkę, ojciec aż drżał ze strachu. W sumie rozumiałam go, nie chciał niczego zepsuć, chciał by ten drugi raz okazał się trafiony i jak najmocniej z całego serca wspierałam go. Bardzo polubiłam Mirandę, może też dlatego, że nie zależało jej tylko na moim ojcu, chciała też złapać dobry kontakt ze mną, zbliżyć się , ale robiła to wolnymi kroczkami co mi jak najbardziej mi odpowiadało. Czasami, czego się boje przyznać przed samą sobą, czułam, że być może będę w końcu miała pełną rodzinę. Ale gdy tylko ta myśl nasunęła mi się od razu zsuwałam ją na boczny tor, jakby to był papieros, na którego mamy silną ochotę, ale nie możemy sobie na niego pozwolić. Tak naprawdę było mi po prostu głupio, bo ja przecież mam już rodzinę… Nadszedł  3 grudnia, dzisiaj mieliśmy urządzić klasowe losowanie mikołajkowe. Wszyscy ustawiliśmy się gęsiego w kolejce i każdy losując karteczkę, zerkał na nią, a następnie szybko chował do kieszeni. W duchu prosiłam o Dafne. Ten okres bardzo nas do siebie zbliżył i tak, tak w końcu nazwałyśmy się przyjaciółkami! Ta pewność i wiedza, że wiem na czym stoję i mam obok siebie bliską mi osobę wyzwala we mnie całkowitą euforie. I chylę czoła wszystkim, którzy wraz ze mną dzielą los posiadania najlepszej przyjaciółki lub przyjaciela na świecie. Podeszłam do kapelusza, w którym było kilka zwiniętych białych karteczek, zanurzyłam dłoń i wyjęła jedną. Odeszłam na bok i rozwinęłam wylosowaną kartkę. Gdy zobaczyłam napis o mało się nie przewróciłam. Wielkimi drukowanymi literami było napisane DERCIK. Pierw ogarnęło mnie znane uczucie pt „ Niech szlag trafi”, ale potem czując na sobie wzrok innych opanowałam się i usiadłam w ławce. Spuściłam lekko głowę, zasłaniając twarz za włosami i mój mózg, który w tej chwili sam rozkładał ręce z bezradności próbował wymyślić  prezent odpowiedni dla chłopaka. Z moich rozmyślań wyrwał mnie dzwonek szkolny, szaleńczo wołający na przerwę. Koło mnie od razu stanęła Dafne.
-No i jak kogo masz? – Spytała się. Była strasznie podekscytowana.
-Dericka. – Przekręciłam oczami. – A ty ?
-Petera! – Prawie krzyknęła.
-To świetnie o tym chyba marzyłaś co? – Uśmiechnęłam się widząc jej rozpromienioną twarz.
-No ba! Ten koleś nie zwraca na mnie uwagi odkąd zorientował się, że na lekcji angielskiego ciągle się na niego wpatruje. Ale mówię ci jeszcze go zdobędę, kupię taki zajebisty prezent, że aż sama siebie zaskoczę.
-A co do prezentu, jak myślisz co mogę kupić Derickowi ? – Spojrzałam na nią błagalnie, z nadzieją, że może ona coś wymyśli.
-Ej zluzuj. Czemu podchodzisz do tego zadania z takim beznadziejnym nastawieniem. W sumie przecież znasz go już trochę to powinno być łatwiejsze niż ci się wydaje.
-Po pierwsze nie, nie znam go. A po drugie to jest strasznie trudne, więc nawet nie wiem o czym mówisz. – Spuściłam wzrok, aż naglę w mojej głowie zaświeciła żarówka. –Ale czekaj! Skoro będziesz kupowała coś Peterowi to pomożesz i mi wybrać prezent dla Dericka. – Teraz uśmiech zajmował większość mojej twarzy, co musiało wyglądać idiotycznie.
-Nie mam mowy. To ma być coś osobistego skarbie. – Puściła do mnie oczko, a cały wesoły nastrój opuścił mnie tak szybko jak to możliwe.
-Dzięki…- Odpowiedziałam cicho pod nosem.
-Ej nie bądź na mnie zła i zmień nastawienie, dasz sobie radę. A teraz spadam na matematykę, ciao. – Pomachała do mnie odchodząc i zniknęła za rogiem.
Jeszcze przez chwile stałam na środku korytarza szkolnego całkiem zdruzgotana, a potem ruszyłam na lekcje. Im bardziej chciałam by zajęcia trwały dłużej tym bardziej mój znany z droczeń się ze mną „przyjaciel” czas, przyśpieszał jak tylko mógł. Nie dość, że za nim się obejrzałam, lekcje dobiegły końca to musiałam się teraz wybrać do sklepu, a to oznaczało kilka godzin spędzonych na bezsensownym poszukiwaniu idealnego prezentu, którego powiedzmy sobie szczerze nigdy nie znajdę. Jednak idąc za wskazówkami Dafne nie dałam się pogrążyć w całkowicie  rozpaczy i oglądając ciekawe wystawy sklepów zastanawiałam się nad tym co może lubić chłopak taki jak Derick. Gry komputerowe? Może jakąś płytę? Koszulkę z ciekawym logo? I nagle w mojej głowie ponownie zaświtało. Nagle ujrzałam znów jego dom. No pewnie!- krzyknęłam do siebie. Mecz, piłka! Przecież razem z Allenem oglądali wtedy piłkę nożną, więc może po prostu kupię mu piłkę. Z radości chciałam aż podskoczyć i ruszyłam pędem do sklepu sportowego. Na wejściu powitał mnie miły sprzedawca.
-W czym mogę pani pomóc?
-Szukam piłki do gry w nożną, tylko naprawdę chcę by to było coś dobrego.
-Ależ oczywiście zapraszam za mną.
Podążyłam za sprzedawcą, który kierował się miedzy półkami w sklepie, aż dotarłam do stoiska, które teraz najbardziej mnie interesowało.
- Polecam o te piłki. –Wyjął czarną piłkę adidas i podał mi ją. Nie wiedząc co zrobić przycisnęłam ją lekko sprawdzając ile ma w sobie powietrza. Od razu na moim policzku wystąpił rumieniec wstydu.
-No tak wydaje się być dobra.
-To jak zapakować?
-Tak bardzo proszę. – Oddałam piłkę sprzedawcy, zapłaciłam i wyszłam ze sklepu. Spojrzałam na zegarek. Świetnie! Minęło tylko 45 minut. Po drodze do domu wstąpiłam jeszcze do cukierni kupując jakieś słodycze i wsypując je do torebki w której znajdował się potencjalnie najlepszy prezent dla Dericka. Szybko mijały dni. Gdy się zbudziłam i spojrzałam na kalendarz wiszący na ścianie doszło do mnie że dziś jest 6 grudnia. Szybko ogarnęłam pokój i swój wygląd i skoczyłam na dół zjeść śniadanie. Już dawno temu kupiłam prezent dla taty, srebrne spinki do mankietów. Ponieważ ojciec coraz częściej ubierał eleganckie koszulę i garnitur na spotkania i kolacje z Mirandą ten prezent wydał mi się najlepszy.
-Cześć słonko. – Powitał mnie ciepło. –Mam coś dla Ciebie.
Wręczył mi kolorową torbę.
-Tak się składa, że ja dla Ciebie też coś mam. – Podałam mu małe pudełeczko.
-Nie trzeba było! To takie zbyteczne wydawanie pieniędzy. – Otworzył mój prezent i od razu mnie przytulił. – Dziękuje kotku.
Czułam ogromną satysfakcje  z tego, że podarunek mu się spodobał. Ja sama rozpakowałam swój. W środku znajdował się aparat fotograficzny. Na sam jego widok otworzyłam szeroko oczy.
-Prze… Przesadziłeś.- Wyjąkałam.
Uśmiech zszedł z twarzy taty.
-Zrobiłem coś nie tak?- Zmarszczył brwi i popatrzył na mnie.
Rzuciłam się na niego i mocno przytuliłam.
-To najcudowniejszy prezent na świecie, ale strasznie drogi.
Tato odczuł wielką ulgę, bo głośno wypuścił powietrze z ust, ściskając mnie mocno.
-A już myślałem… No nic, cieszę się że Ci się podoba, po prostu zdałem sobie sprawę, że już czas byś miała takie swoje urządzonko, dzięki któremu będziesz mogła łapać na zawsze najszczęśliwsze chwilę w swoim życiu.
-To wspaniały pomysł. – Uśmiechnęłam się promiennie.
Pakując aparat do plecaka wyszłam do szkoły. Ręka cały czas mi dygotała, jakby uginała się pod ciężarem trzymanej torebki z piłką. Mimo to musiałam się uspokoić, wchodząc do klasy. Wszystkie oczy skierowały się na mnie, zresztą na każdego kto wchodził do pomieszczenia. Każdy był ciekawy jakiej wielkości jest prezent, jaki masz kształt torba lub papier ozdobny owinięty w dany prezent i najważniejsze -czy ten prezent należy do niego. Podeszłam do Dafne.
-I jak? – Spytałam.
-Trzymaj za mnie kciuki, myślę że to jest to, a jak u Ciebie?
-Też myślę że to jest to. – Zrobiłam zadziorną minę i odwróciłam się do nauczycielki, która kazała w tej chwili rozdać sobie prezenty. Nawet nie zdążyłam dostatecznie szybko podejść do Dericka bo on już znajdował się naprzeciwko mnie i wręczał mi małą paczuszkę. Zaśmiałam się na cały głos, a on tylko popatrzył lekko zdezorientowany. Od razu umilkłam zdając sobie sprawę, że strzeliłam gafę. Derick zrozumiał wszystko, gdy ja też wręczyłam mu prezent. Uśmiechnął się od ucha do ucha i wziął go ode mnie. Otwierając małe pudełeczko zobaczyłam naszyjnik z serduszkiem.
-Łał! – Powiedziałam na głos.
-Podwójne łał! – Odpowiedział wyjmując swoją piłkę.
-Dzięki Derick. – Uśmiechnęłam się nieśmiało.
-Pomóc Ci założyć?
-Jasne. – Odwróciłam się do niego tyłem i odgarnęłam włosy. Poczułam jego ciepłe dłonie na karku i przeszedł mnie miły dreszcz. Gdy stanęłam znów naprzeciwko niego, byliśmy już tak blisko siebie, że czułam jego ciepły oddech na swoim policzku. Ponosząc się chwili dotknęliśmy obje swoich ust. Pocałunek trwał kilka sekund, ale dla mnie była to cała wieczność. Jego usta były dla mnie ukojeniem, miejscem, którego się szuka, miejscem do którego idealnie się pasuje. Moim miejscem. Chciałam by ten moment trwał wiecznie. Przez chwilę pomyślałam o aparacie leżącym na dnie mojego plecaka. To o takiej chwili mówił tata? Ale czekaj czy ja właśnie poczułam coś do Dercika?!

Trochę inspiracji:


Dzisiaj mija pełen tydzień od założenia bloga. 
Chciałabym na początku podać kilka cyferek.
Otóż przez cały ten tydzień zdobyłam 19 obserwatorów, 94 komentarze i 755 wyświetleń.
Jestem ogromnie wdzięczna wszystkim, którzy śledzą tą lekturę, za ciepłe słowa, za wsparcie,
za poprawianie mnie w razie błędu, za to że nigdy nie wyobrażałam sobie, że zdobędę takie efekty.
Jesteście wspaniali! 
Dziękuje wam bardzo, uwielbiam was <3

Siasia

poniedziałek, 14 lutego 2011

Rozdział 10


Siedziałam w pizzerii, pustym wzrokiem błądząc po ścianach pomieszczenia. Ruch był niewielki, ale mimo to nie miałam nic lepszego do robienia. Czasami nawet uśmiechałam się do tych myśli, które tak bardzo krzywiły się na dźwięk projektu pani Grockles. Chyba po dokładnej analizie jestem jej jednak wdzięczna za to, że przez cały miesiąc miałam, aż tak pełne roboty ręce, że nawet nie zwracałam uwagi na tęsknotę wiążącą się z niesamowitym bólem. Dzięki niej też między mną, a Dafne nagle zaczęło się układać. Postanowiłyśmy być z sobą brutalnie szczere w każdym momencie, w którym czułyśmy się nieswojo. I choć ustalone było nadal, że jesteśmy tylko koleżankami czułam gdzieś w głębi serca, które otwarło się na tą nową osobę i bardzo szybko chciało ją zabrać do środka, że ta decyzja mimo wszystko się zmieni. Wrzuciłam fartuch do kosza na pranie i ubrałam kurtkę. Był początek grudnia, nie długo zbliżały się mikołajki, a potem jedne z najwspanialszych świąt na świecie. Otulona szyja w niebieski, wełniany szalik i tak drżała gdy tylko wyszłam na zewnątrz, a na policzkach poczułam chłód zimy. Temperatura była ujemna. Wesoło w powietrzu unosiły się białe opłatki śniegu, które opadały i wplątywały mi się we włosy lśniąc niczym drogocenne diamenty. Na rękach choć tego nie widziałam, zaczęła pojawiać się gęsia skórka. Przyśpieszyłam kroku, a gdy w końcu znalazłam się na ganku domu poczułam się jak całe ciało dygocze mi z zimna, więc szybko szukałam kluczy w torebce. Przed dom właśnie wyszedł Allen. Pomachałam mu i uśmiechnęłam się przyjacielsko. Nie sądziłam i nie miałam nawet takich nadziei, że po zadaniu klasowym jakkolwiek się polubimy, ale myślę, że ten okres nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia dał się we znaki. On oczywiście tylko przekręcił oczami, wykrzywiając twarz i ruszył do garażu. Parę minut potem będąc już za drzwiami w ciepłym mieszkaniu, gdzie w kominku szczęśliwe ogniki tańczyły dookoła, usłyszałam dźwięk silnika i zerkając przez okno zobaczyłam wyjeżdżające auto z podjazdu. Więc każdy na dzisiaj miał jakieś plany i w tym i ja nie byłam odosobniona. Późnym popołudniem miałam przyjść do mnie Dafne, pomagając zrobić mi kartki świąteczne dla członków rodziny, następnie pojechać jej autem i wysłać je na poczcie. Odwijałam powoli szalik i ściągałam wielkie buciory, które być może nie były zbyt modne i stylowe, ale za to strasznie ciepłe i jedynie w nich moje palce nie odmarzały jak mrożone warzywa, które trzyma się w zamrażalce. Tata wszedł do przedpokoju.
-Cieszę się, że w końcu jesteś. – Uśmiechnął się do mnie, czyżby z lekkim zakłopotaniem?
-Aha. – Odpowiedziałam próbując odczytać jego intencje.
-Dzisiaj będzie nas trochę więcej. – I dalej nic nie mówiąc poszedł do kuchni, zaczynając gotować jakieś przysmaki.
Wzruszyłam tylko ramionami i przeskakując po dwa stopnie byłam już u siebie. Rozłożyłam się na łóżku i wzięłam komórkę do ręki. Żadnych nowych wiadomości. Czyli Dafne nie odwołała spotkania. Ciepły skurcz objął moje serce. Lubiłam to. Lubiłam tą pewność, że ktoś nie zawodzi. Że pomimo wszystko nawet takie małe głupotki są dla niego czymś w rodzaju zbliżenia. Choć to tak nie wiele to jednak tak dużo. Dziwne – pomyślałam. Nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Otworzę ! – Wrzasnęłam i ruszyłam na dół do drzwi frontowych, mając nadzieje, że ujrzę przed nimi osobę, na którą tak czekałam. Lekko nacisnęłam klamkę.
-No dobrze, że już jesteś bo nie mogłam się ciebie docze…- Skończyłam w pół słowa, bo przede mną stała właśnie niska brunetka, o niebieskich oczach, lekko zaokrąglonych biodrach, z czapką na włosach i ciemnych dżinsach dobrze dopasowanych do nóg.
-Cześć. To ty pewnie jesteś Hailey. – Uśmiechnęła się do mnie i podała dłoń.
Miałam zamiar ją uściskać, dalej nie wiedząc o co chodzi, gdy nagle do pomieszczenia wszedł ojciec. Odsunął mnie lekko od drzwi, dając możliwość wejścia do mieszkania kobiecie. Ona uścisnęła go przyjaźnie  i podała mu wino, ładnie zapakowane.
-To coś na popicie, twoich nie wątpię znakomitych dań – Puściła do niego oko.
-Oh ! Nie trzeba było . –Z radością odpowiedział tata.
-Tssa to ja już lepiej pójdę… - Ruszyłam w kierunku schodów, kiedy ciepła dłoń ojca złapała moją.
-Hailey nie wygłupiaj się, zostaniesz. A właśnie to moja córka o której tak dużo ci opowiadałem. Hailey to jest Miranda, moja przyjaciółka. – Spojrzał teraz na mnie, mając w oczach coś w rodzaju prośby „Bądź grzeczna a tatuś będzie szczęśliwy”. Odpowiedziałam mu spojrzeniem z lekkim wyrzutem. I tu nie chodzi o to, że byłam zła, że znalazł się ktoś nowy. Przeciwnie, bardzo długo czekałam, aż ojciec stanie na nogi i w końcu zrozumie, że matka nigdy nie wróci, że oni to przeszłość, a to co kiedyś nazywali miłością, tak naprawdę już nią nie jest. Byłam bardziej przygotowana do jego randek i partnerek niż on sam. Ale jednego nigdy się po nim nie spodziewałam, że postawi mnie przed faktem dokonanym. Miałam w moich marzeniach coś w rodzaju wyobrażeń wspólnych rozmów, zwierzeń i wzajemnej  pomocy w sprawie trudniejszych kwestiach jeśli chodzi o kobiety. Ale nie… Jednak pomimo wszystko nie mogłam mu zepsuć tego wieczoru, nie chciałam tego robić. Pomyślałam, że odbębnię swoje i po prostu wyjdę kiedy sytuacja będzie dość niestrawna. Wszyscy razem przekroczyliśmy próg kuchni, aż do drzwi zadzwonił kolejny dzwonek. Zapominając w ogóle o spotkaniu, otworzyłam trochę zrezygnowana drzwi.
-Siema! – Krzyknęła z podekscytowaniem Dafne. – To co bierzemy się do roboty?
-O cześć! – Powiedziałam całkiem zbita z tropu. – Wejdź, proszę. – Przesłałam jej spojrzenie pt. „Mam nieproszonych gości”. Ona jednak w ogóle nie rozumiejąc sygnałów zaczęła ściągać buty.
-O Dafne! Jak dobrze. To zjesz dzisiaj z nami i nie przyjmuje odmowy do siebie.- Powiedział tata, wychylając głowę z kuchni i znów w niej znikając.
-O co chodzi? – Popatrzyła na mnie marszcząc brwi.
-Mój kochany ojczulek w końcu zaczął umawiać się na randki, tyle, że zapomniał o tym, by mi wspomnieć o tej całkiem przecież nieistotnej sprawie…
-Oho! Chcesz, żebym została?
-No jasne, razem będzie mi łatwiej przełknąć ten jak się wydaje najtrudniejszy obiad w moim życiu.
Usiadłyśmy przy stole i ni stąd ni zowąd zaczęliśmy rozmawiać. I to wszyscy. Jakbyśmy znali się kupe lat, każdy wybuchał co chwilę śmiechem. Jakby to było najnormalniejsze w świecie. Od razu chwyciłam więź zrozumienia z Mirandą. To nie tylko jej twarz mówiła o tym, że jest przeuroczą i miłą kobietą, teraz po jaj słowach, które wymawiała tym melodyjnym głosem nie dało się temu zaprzeczyć. Dafne też była zadowolona z tego posiłku, który okazał się wielkim zaskoczeniem dla nas wszystkich. Przez chwilę patrząc na tatę, zauważyłam, kogoś innego. Kogoś kto zrzucił ciężar z barków. Kogoś kto teraz dumnie stał na szycie. Kogoś kto osiągnął sukces. Kogoś kto mnie w tej chwili inspirował swoją postawą. Kogoś, kto nie był byle kim, bo był właśnie moim ojcem. Jedynym na świecie niepowtarzalnym mężczyzną, który za żadne skarby świata nie chciałby mojego nieszczęścia. To on zaopiekował się mną nie zdając sobie sprawy z tego jakie to będzie trudne. Mógł przecież, jak moja mama odrzucić mnie i wyjechać daleko przed siebie. Ale nie! On właśnie kochał mnie i pokazał mi czym jest miłość i opieka. Jak to wielkie uczucie zbliża do siebie ludzi, którzy nawet nie zdając sobie z tego sprawy… Aż do czasu. Po obiedzie i deserze i po kilku płytach ojca, które odtwarzał na starym gramofonie pożegnaliśmy gości i zaczęliśmy sprzątać. Tata nagle uderzył mnie lekko z bioderka.
-Dzięki.
-Za co?
-Za ten wieczór. Za to, że byłaś tak wspaniała dla Mirandy i za to… - Przerwałam mu.
-Ej ja ją po prostu lubię, pasujecie do siebie. – Mrugnęłam do niego okiem.
-Dasz mi dokończyć ?
-No jasne…- Przewróciłam oczami.
Stanął przede mną ujmując moją twarz w swoich dłoniach.
-I za to droga Hailey, że mam najlepszą córkę pod słońcem. Dziękuje. – Złożył pocałunek na moim czole. Przytuliłam go mocno do siebie. Czułam się jak wtedy mając 4 lata. Tak bezpiecznie. Nigdy wcześniej, żaden z gestów czy uczynków nie pokazał mi tego jak ojciec i jak ja kochamy siebie nawzajem. Więc tak… Ten z pozoru najdziwniejszy posiłek okazał się jednym z najlepszych. Jak to los lubi płatać figle. 

Trochę inspiracji : 




Siasia