sobota, 19 marca 2011

Rozdział 16


Obudził mnie lekki wiatr, który gładził moje policzki i przesuwał kosmyki włosów to na czoło, to na zamknięte powieki. Przetarłam oczy i rozejrzałam się. Ściany z kwiecistą tapetą w kolorze beżu, wielka mahoniowa szafa, toaletka i łóżko na którym spałam, przykryta białą wzorzystą pościelą, tak to był pokój gościnny mojej babci i dopiero teraz dotarło do mnie wszystko to co działo się ubiegłej nocy. Na krześle znalazłam swoje ubrania, wyprane i wyprasowane w które szybko wskoczyłam. Związałam włosy w kucyk i ruszyłam do kuchni. W całym domu unosiły się zapachy dań babci i uwierzcie mi na słowo, drugiej tak wspaniałej gospodyni nie znajdziecie nigdy na świecie.
-Cześć. – Uśmiechnęłam się lekko.
-Witaj kruszynko, śniadanie już na ciebie czeka. – Odwzajemniła uśmiech.
Usiadłam przy stole i biorąc kanapkę do ust przypomniałam sobie jaka jestem głodna.
-Są przepyszne. 
Jadłam w skupieniu, próbując nie zgubić ani okruszka z kanapek, mój brzuch wesoło wiwatował i z radością przyjmował wszelki pokarm, który mu dostarczyłam. Uniosłam wzrok ponad talerz i ujrzałam patrzącą na mnie w skupieniu babcię. Jej rysy twarzy były zaostrzone, przez chwilę poczułam dziwne uczucie, jak gdyby ktoś zaczął przekuwać igłami moją głowę.
-Hailey. – Nagle zrobiło się naprawdę poważnie. – Nie chciałam cię wypytywać o to wczoraj wieczorem, byłaś zmęczona więc należał ci się odpoczynek, ale co się takiego właściwie stało, że jesteś tutaj, a nie ze swoim ojcem?
-Moja mama wpadła na szalony pomysł wracając i niszcząc wszystko wokół, tak po prostu. To się stało babciu. – Uśmiechnęłam się sarkastycznie.
-Karlie… - Wypowiedziała to imię owijając je w jad. I nie miałam wcale jej tego za złe.
-Przepraszam, jeśli sprawiam Ci kłopot. Zniknę…
-Żartujesz sobie?! Nigdzie się stąd nie ruszysz! Nie dam Ci się omotać w jej perfidne intencje, tu jesteś bezpieczna. – Pogładziła mnie po ręce, która leżała na stole i cmoknęła w czoło. – A tak przy okazji mam prośbę, skoczyłabyś do pana Lucasa po świeże warzywa?
-Jasne! – Krzyknęłam pełna entuzjazmu. Coś co w końcu da mi się oderwać od tych czarnych chmur, które cały czas wisiały mi nad głową. – Za niedługo wrócę.
Wyszłam przed drzwi i odetchnęłam całą powierzchnią moich płuc, rozglądając  się po okolicy. Nic się nie zmieniło, dalej te stare, ceglane domki, rozłożone blisko siebie, gdzie przez okno dało się zauważyć co w tej chwili robił sąsiad, małe sklepiki przy ulicach, w których można było kupić tylko najpotrzebniejsze produkty, żadnych luksusów, każdy był zaopatrzony w to co było potrzebne i niezbędne, dzięki temu być może w tym mieście nie objawiał się snobizm oraz zazdrość, chociaż z nią to nigdy nie wiadomo. Jednak zawsze było to, jest i będzie najspokojniejsze miasto jakie znam. Psy szczekają w ogrodach bawiąc się z dziećmi lub usypiając pod nogami właścicieli, rzadko kiedy przejeżdża tędy auto, wzbudzając oczywiście zainteresowanie mieszkańców, a jeśli chodzi o osoby w moi wieku, znikają stąd bardzo szybko, nie dziwie się im, brak tu perspektyw na przyszłość, dlatego jedyną szkołę jaką tu znajdziecie to podstawówka. Byłam już przy furtce pana Lucasa, otwierając ją, wydała ona skrzypiący dźwięk dając dowód swojej starości i zaniedbaniu. Staruszek z siwiejącymi włosami uśmiechnął się do mnie pokazując ubytki zębów.
-Dzień dobry, babcia prosiła mnie o jakieś świeże warzywa.
-Marlien! Jak ja długo Cię nie widziałem! Jak ty urosłaś dziewczyno, no no no!
-Nazywam się Hailey. H-A-I-L-E-Y.
-Tak tak Marlien, to co chciałaś?
Przewróciłam oczami. I tak żadnymi siłami nie zdołałam go namówić do tego by zaczął poprawnie wymawiać moje imię.
-Warzywa. – Spojrzałam na pana Lucasa, który stał przede mną z głupi uśmiechem na twarzy dając mi do zrozumienia, że jest głuchy jak pień i nic nie zrozumiał z tego co powiedziałam. – PRZYSZŁAM PO WARZYWA! – Krzyknęłam.
-A tak tak! Nie jadłaś dziś nic, że tak cicho mówisz?
Staruszek zaczął mnie mocno denerwować więc przystępując z nogi na nogę czekałam tylko, aż kupię warzywa i ucieknę od tej doliny głuchoty w którą wpakowała mnie moja babcia. Furtka znów zaskrzypiała, odwróciłam się instynktownie. Wąską uliczką wydeptaną w ziemi szedł wysoki blondyn w czarnej skórzanej kurtce i wytartych jeansach. Zaczęłam się śmiać. No bo to jakby Bard Pitt naglę chciał odwiedzić wymierające miasteczko, w którym nie ma nawet centrum handlowego, nie mówiąc o hotelu i tym podobnych udogodnieniach.
-O, cześć, dziadek nie mówił, że będziemy mieli gości.
-Tssa, jestem tu przelotem, nie martw się zaraz znikam.
-Szkoda. – Bąknął blondyn.
-Niby czemu? – Uniosłam brwi do góry, marszcząc czoło.
-Bo jestem tu od tygodnia i ta nuda mnie zabija.
Zbliżał się do nas właśnie pan Lucas z koszem warzyw.
-To jak będziesz już rzeczywiście konał to wpadnij do mnie, zatrzymałam się na chwilę u babci, to kilka domów stąd. – Puściłam do niego oko. Ale czekajcie, czy ja właśnie podrywałam jedynego przystojniaka w mieście?
-Chętnie skorzystam, a przy okazji jestem Stanley. – Podał mi rękę. – Pomóc ci z koszem ?
-Hailey. – Uścisnęłam jego wielką dłoń. – Nie, nie trzeba.
-To wydaje się być ciężkie, a przy okazji zobaczę gdzie mieszkasz.
-Skoro nalegasz. – Zaśmiałam się i podając mu kosz pomachałam do pana Lucasa, który znów chwalił się swoimi ubytkami i ruszyłam z nowym kolegą do domu babci.
-To czemu się tu zatrzymałaś ?- Spojrzał na mnie swoimi piwnymi oczami.
-Chciałam po prostu odpocząć. – „Uciec” dodałam w myślach. – A ty?
-Powiedzmy, że miałem podobne zamiary.
-Jest jakiś konkretny powód?
-Zawsze jest jakiś konkretny powód.- Uśmiechnął się ukazując dwa dołeczki w policzkach, które ani trochę mi się nie podobały! Dobra, kogo ja chcę oszukać.
-Dobra więc Stanley’u oficjalnie wiesz gdzie mieszka moja babcia, więc w razie nagłych wypadków wpadaj…- Nie dokończyłam bo usłyszałam w domu tłuczenie się szkła. Momentalnie wbiegłam do mieszkania, modląc się w duchu by babci nic nie było, ale w przedpokoju zobaczyłam tylko… stojącą mamę i tatę. Złość wróciła natychmiast, każda komórka mojego ciała zapłonęła gniewem.
-Wynoście się stąd! – Krzyczałam.
-Córeczko… - Próbował uspokoić mnie tata.
-Nienawidzę cię… Nienawidzę was!! – Przepchałam się przez nich i pobiegłam do pokoju zatrzaskując za sobą drzwi. Kolana podłożyłam pod brodę i zaczęłam płakać i w sumie nie wiem ile to trwało, bo noc przyszła szybko, za oknami latarnie zaczęły już świecić swoim słabym światłem, ja jednak dalej nie zmieniłam mojej pozycji. Ktoś przez ten czas pukał do mnie, ale nie miałam ochoty nikogo widzieć i z nikim rozmawiać, to było ponad moje siły. Nagle usłyszałam dźwięk odbijającego się kamyka od okna, otarłam rękawem mokre policzki, nasłuchując. Znów ktoś walnął w okno, więc otwarłam je w końcu.
-Masz ochotę na spacer? – Zapytała ciemna sylwetka, którą rozpoznałam dopiero wtedy gdy zbliżyła się do okna i dzięki zaświeconej lampce nocnej mogłam rozpoznać nowego kolegę z dołeczkami w policzkach, które ani trochę mi się nie podobały.
-Cześć Stanley… Wiesz mam wielką ochotę, ale nie wyobrażam sobie przejść teraz przez cały dom, zatrzymają mnie… I ja po prostu nie mam ochoty rozmawiać… Bo to Emm skomplikowane - Teraz dopiero dotarło do mnie, że on widział cały przebieg kłótni, a raczej mojej histerii, od raz na policzku znalazł się różowy rumieniec. No to świetnie zaczęłam nową znajomość, mogę sobie pogratulować. Sceny to ostatnio moja specjalność.
-Hej – Spojrzał na mnie. – Spokojnie, wyjdź przez okno, złapie cię.
-Naprawdę podziwiam cię, twoją budowę ciała i tak dalej, ale uwierz mi ważę dosyć i nie chcę cię połamać.
-Przestań! To idziesz czy nie? Inaczej pomyślę że twoja oferta to pic na wodę, a wtedy możecie sobie zapomnieć o najlepszych warzywach od dziadka Lucasa. – Pokazał mi język.
-Jesteś niemożliwy. – Zaśmiałam się. – No ale na wzgląd na te warzywa, pójdę.
Wygramoliłam się na parapet i zamykając oczy skoczyłam, ale zamiast bólu i twardej ziemi poczułam ramiona, które mnie mocno trzymały. To było całkiem miłe uczucie…

Trochę inspiracji:



Chciałam oficjalnie przeprosić że rozdziały dodaje co raz rzadziej, spowodowane jest to bierzmowaniem, egzaminami, nauką i totalnym brakiem czasu. Przepraszam, że późno odpowiadam na komentarze, ale chcę wam podziękować, za każdy z nich, są dla mnie wielką inspiracją i wielką motywacją. Jesteście najwspanialsi, obiecuje, że po tych całych formalnościach wymienionych u góry wszystko wróci do normy.
Love you guys ;*

Siasia

wtorek, 8 marca 2011

Rozdział 15


W pociągu nagle zaczęło być bardzo tłoczno, czułam jak ludzie wyskakują z przedziałów, krzyczą, wrzeszczą. Nie chciałam się wychylać, ale gdy tylko usłyszałam strzał z pistoletu od razu zrozumiałam o co chodzi. Jeszcze raz przeklinam siebie, jadąc o tak późnej porze. Zaczęto otwierać wszystkie drzwi od przedziałów, skuliłam się i nerwowo kiwałam się na boki, gdy w końcu i moje drzwi od przedziału zostały otworzone, ktoś wziął mnie za ramię, a raczej za nie pociągnął i zaciągnął do miejsca, gdzie siedzieli wszyscy, czyli mniej więcej 10-15 pasażerów, przerażonych całą tą sytuacją. Siadłam pod oknem i zaczęłam nerwowo wystukiwać „SOS” na komórce, gdy staruszek kopnął ją nogą. Oburzyłam się i spojrzałam na niego. Ten tylko pokręcił głową robiąc przy tym straszne oczy i dalej spoglądał w ciemność za oknem. Po krótkiej chwili ciszy do przedziału wszedł zamaskowany mężczyzna.
-Wyciągać wszystkie banknoty, biżuterie, kosztowności, ale to już! – Krzyczał, a ludzie w napięciu szukali wszystkiego co wydawało im się cenne i oddawali je przestępcy. Gdy doszło do mnie, w napięciu wyszukiwałam kilku dolarów schowanych w kieszeni. Przesuwając ręką bo pustej kieszeni, zaczęłam się denerwować, a mój żołądek robił fikołki.
-Pośpiesz się!- Krzyczał nade mną.
-Ale ja nic nie mam… - Odpowiedziałam i zakryłam twarz jakbym zaraz miała zostać w nią walnięta.
-Drwisz ze mnie?! – Kopnął mnie w brzuch i każąc wszystkim wyjść zostawił mnie w przedziale i zamknął drzwi. Po tym ciosie nic nie czułam, obrazy zaczęły się rozmazywać, a głowa stała się strasznie ciężka, nie mogłam oprzeć się pokusie i po prostu zamknęłam oczy. Miałam dziwny sen. Było to zestawienie kilka wygiętych linii, które niczym morze falowały na białej kartce mojej wyobraźni. Kolory tych linii kontrastowały ze sobą, że gdy tylko wgłębiałam się mocniej w ten widok, zaczynał mnie przeszywać straszny ból, jakby nóż powoli rozcinał moją skórę. Spróbowałam podnieść powiekę. Gdy już powoli się ocknęłam, zauważyłam że nadal jestem w pociągu, ale on stoi. Dla pewności podźwignęłam się i spojrzałam przez okno, miałam rację. Zaczęłam histeryzować i płakać. Skuliłam się na siedzeniu i zaczęłam gładzić pulsujące miejsce w które zostałam uderzona. Przesuwając wzrok na każdym detalu tego małego pomieszczenia, zobaczyłam pod siedzeniami moją komórkę. Rzuciłam się na nią i sprawdziłam czy mam zasięg. Jest! Udało się! Wykręciłam numer ojca. Po kilku sygnałach odezwał się trochę przygnębiony, wściekły, zrozpaczony głos taty.
-Hailey?! Czy to ty?!
-Tak tato… - Odpowiedziałam cicho. Dopiero teraz zorientowałam się, że mam sucho w gardle i ledwo mogę mówić.
-Nic ci nie jest?!
-Słuchaj, nie wiem ile będę w stanie, ale po prostu przyjedź po mnie, jestem w jakimś pociągu… Strasznie się boje tato, przyjedź proszę. – Do oczu zaczęły napływać łzy.
-Kochanie policja jest na miejscu, zaraz ruszymy! Nigdzie nie odchodź! Kocham cię zaraz będę.
Rozpłakałam się. Nie dałam rady, łzy już spływały po moich policzkach i nie dało się ich zatrzymać. Oparłam głowę o ścianę i znów zasnęłam. Obudził mnie dopiero dźwięk dobijania się do drzwi mojego przedziału. Znów się wystraszyłam.
- Hailey to ja! Jesteś tam?
To był krzyk ojca, zdruzgotanego  ojca, który przyjechał mi na ratunek. Kogoś kogo bezwarunkowo kochałam, kto skoczyłby za mną w ogień. To mój tata! To właśnie on.
-Tak to ja… - Wykrztusiłam z siebie ostatnie słowa.
Drzwi zostały wyważone. Ojciec od razu wziął mnie w objęcia, jakby nigdy nie zamierzał mnie już puścić. Zresztą ja też tego nie chciała. Czułam się bezpiecznie. To właśnie było moje miejsce tu w jego ramionach. Mając 5, 10,15,25 lat dalej będą dla mnie największym i najpewniejszym schronieniem. Gdy w końcu wyszliśmy, usiadłam na ławce.
-Co tak właściwie się stało? – Zapytałam policjanta.
-Pięcioro przestępców, okradło wszystkich pasażerów, zabiło kilka osób, a następnie na pierwszym lepszym peronie uciekli, ale nie martw się nasze oddziały ich szukają.
-Czy w pociągu zostałam tylko ja?
-Nie jeszcze dwie osoby, ale tak naprawdę w bardzo ciężki stanie.
-A co z resztą pasażerów?
-Inni są ranni, niektórzy nie żyją, a jeszcze inni ukryli się i pewnie wyszli wtedy gdy bandyci już uciekli.
Westchnęłam głęboko. Poczułam jak ktoś kładzie koc na moich ramionach. Odwróciłam się. Zobaczyłam mamę.
-Cześć kochanie. – Powiedziała do mnie, gładząc mój policzek.
Odruchowo się odsunęłam. To że znajdowałam się w tej sytuacji nie znaczy, że to, że chciałam uciec jest nagle unieważnione, a ja kocham ją jak nikogo w świecie. Nie ma mowy! Jeśli myślała, że tak łatwo będzie jej odkupić winy to się grubo myliła. U mnie jest skreślona i choćbym nie wiem jak się starała, to jej czas się skończył.
-Nie chce z tobą przebywać w jednym miejscu. – Rzuciłam do niej i odeszłam od ławki.
Nagle zrozumiałam, że nie mam przy sobie swojej torby. Pewnie została w pociągu, a przestępcy ją zabrali. Ale to nie przeszkadzało mi w dalszej drodze do babci. W sumie jestem już w jej mieście. Uśmiechnęłam się do siebie. Podeszłam do policjanta.
-Mógłby mnie pan podwieźć do mojej babci, mieszka nie daleko, a ja jestem dość zmęczona.
-Tak, oczywiście. – Uśmiechnął się do mnie wysoki mężczyzna i razem ze mną ruszył do samochodu.
Gdy oddalaliśmy się od miejsca zdarzeń, czułam jak wszystko powoli wraca do normy. Wypuszczałam z siebie powietrze wolno, by uspokoić moje szybko bijące serce. Auto jechało po ciemnych uliczkach miasta, oparłam czoło o szybę samochodową i wpatrywałam się w mijane latarnie przy drogach, aż w końcu zobaczyłam mały biały domek z wielkim zadbanym ogrodem. Na twarzy pojawił się uśmiech, ale nie dlatego, że cieszyłam się odległością od matki, lecz raczej we mnie wstąpił pewien spokój, którego mój rozum nie mógł ogarnąć.
-Jesteśmy.
-Dziękuje bardzo. – Uśmiechnęłam się na pożegnanie.
-Ale czekaj, czemu nie wolałaś jechać z rodzicami?
-Wie pan, im to może dłużej zająć, a ja jestem naprawdę zmęczona.
-No dobrze, to odpoczywaj.
-Dziękuje, dowidzenia.
Zamknęłam drzwi od samochodu i wyszłam na podwórko babci. Zapukałam do drzwi, a gdy w nich stanęła średniego wzrostu z pofarbowanymi na ciemny kasztan włosami kobieta, mająca wiele zmarszczek w okolicach oczu, od razu się rozpłakałam.
-Kochanie co się stało. – Przytuliła mnie i wpuściła do środka.
-Mogę tu zostać? – Wtuliłam głowę w jej bluzkę i nie mogąc wykrztusić nic więcej.
-Oczywiście. – Zamknęła za nami drzwi.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę , że tu jestem babciu… Nawet nie wiesz…


Trochę inspiracji: 


Siasia

poniedziałek, 28 lutego 2011

Rozdział 14


Uścisnęłam na pożegnanie Mattiego i niepewnym krokiem podchodziłam pod dom. Sylwetka postaci była wyraźnie odwrócona w moją stronę i wyczekiwała mnie na ganku. Zacisnęłam mocno ręce w pięści i ruszyłam już pewnym krokiem. Domyślałam się kto stoi na ganku. W ciemnym fioletowym płaszczu, w butach na obcasie i szerokich dzwonach, w włosach związanych w kucyk, tak to była moja matka. Nie wiedząc dlaczego od razu napłynęły mi do oczu łzy, nie wiedziałam co robić. Stanięcie wraz z nią twarzą w twarz po tylu latach jej nieobecności było jak sen, a raczej koszmar.  Nie wierzyłam że tu jest, dotknęłam lekko jej ramienia sądząc, że to zjawa, że to mi wyobraźnia płata mi figle bo niby dlaczego tu przyjechała, dlaczego teraz stoi tu na ganku wraz z czarną walizką na kółkach? Po co? Chciała mnie uścisnąć, ale instynktownie oddaliłam się o krok. Nie chciałam jej zauważać, nie chciałam jej w tej chwili znać, chciałam wejść do domu i zamknąć za sobą drzwi, wszystkie okna, otwory, byleby tylko nie wdarła się przez nie to mojego cichego, przytulnego mieszkanka, do tego mojego życia, w którym wraz z moim ojcem poukładaliśmy sobie tak, że jej obecność nam nie jest potrzebna. Matka zakryła tylko twarz dłońmi i zaczęła głośno szlochać. Nie było mi jej żal. Nie o to chodzi, że chciałam by płakała, że chciałam by poczuła ten ból z którym ja musiałam zmagać się codziennie po jej wyjeździe… Po prostu była mi obojętna, nazwałam ją panną „nikt”. Weszłam na schody, gdy się stałam naprzeciwko niej zauważyłam, że byłam jej wzrostu, przekręciłam klamkę i weszłam do domu, zostawiając uchylone drzwi. Zaraz potem weszła za mną.
-Słuchaj córeczko. – Zaczęła mówić ciepłym głosem, jak wtedy gdy byłam mała czytała dla mnie książeczki, a ja usypiałam na jej kolanach, cała zafascynowana wydarzeniami o których opowiadała. Jej ton był uspokajający wręcz kojący, kiedyś go kochałam, ale dziś byłam na niego znieczulona, już nie dawałam się nim omamić tak jak wtedy, już nie byłam taka głupia. Nauczyła mnie czegoś, niezależnie od tego czy to mi się podoba czy nie, jej brak w moim życiu stworzył kamienną bramę  przez którą nie dało się wejść, która była jak tarcza i jednocześnie swojego rodzaju bariera, chroniła moje serce przed bólem, żalem osób, których w tym sercu już nie było. Nie dało się dostać biletu powrotnego, nie było pociągów w dwie strony, jeśli nie wykorzystywało się szansy, rzadko kiedy brama znów się otwierała. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, ale w tej chwili dzięki tej żelaznej bramie zrozumiałam, że nie jestem już dzieckiem, że za wiele poświęciłam, za wiele łez wylałam, żeby teraz mięknąć pod każdą postacią jej słów i czynów. Właśnie teraz byłam z nią równa i nikt nie miał przewagi, a to chyba nie było w jej planie.
-Córeczko?! – Kpiąco odpowiedziałam. – Nie wyjeżdżaj mi tu z takimi czułościami, proszę cie.
Spojrzała na mnie jak na człowieka, który przez całe swoje życie nie wiedział ile to cztery razy cztery, a teraz nagle dostał wszystkie najbystrzejsze mózgi świata połączone w jeden. Było jej po prostu głupio, bo spodziewała się przeciętnej dziewczyny, która ma pstro w głowie, a serce otwarte na wszystkich ludzi.
-Oh… - Bezradnie odpowiedziała. – Jedyne co w tej sprawie mogę powiedzieć to przepraszam…
Zaczęłam się śmiać i to tak głośno, że z kuchni obok wyszedł tata i Miranda, oboje jednoznacznie popatrzyli po sobie.
-O witaj Karlie. – Powitał ją ojciec.
-Cześć Barry. – Odpowiedziała, przyglądając się Mirandzie. – Chyba przyszłam nie w porę.
-Jasne że przyszłaś nie w porę! – Krzyczałam już z całych sił. – Bo ty tylko umiesz zatruwać innym życia. Zjawiasz się nagle psując wszystko i wszystkich, zadomawiasz się i kiedy wszyscy wokół myślą że już będzie okej ty nagle znikasz, pozostawiając jedynie ból! Bo wiesz ty cała jesteś cierpieniem, ty nie masz zalet, jesteś złożona z samych wad! Nie umiałaś być matką bo nie umiałaś być nawet dobrą osobą, wszystko robiłaś by przynieść sobie korzyści, by ci pasowało. Zawsze ja i ojciec byliśmy dla ciebie nikim. Liczyła się kariera, w której byłaś powiedzmy sobie szczerze marna oraz kochankowie. Więc powiem ci tylko jedno, wynoś się z naszego życia, nie chcę cie znać! Rozumiesz?! Ja już nie mam matki, nawet nie wiem czy kiedykolwiek ją miałam. – Na czerwonych od złości policzkach,  spływały łzy. Oddychałam ciężko, a każdy patrzył na mnie z otwartymi oczyma. Miałam to gdzieś. Nie interesowało mnie nic poza tym, że ukryty  głęboko w zakamarkach ból i jad, którym darzyłam matkę naglę się wydostał. Poczułam się przeciwnie do innych, bardzo spokojnie, czułam błogość. Uśmiechnęłam się sama do siebie i otworzyłam drzwi wskazując dłonią wyjście. Matka poprawiła tylko płaszcz, wzięła uchwyt walizki i wyszła. Zamykając, trzasnęłam drzwiami. Spojrzałam po tacie i Mirandzie. Już to widziałam, w tej właśnie chwili. Nie zdążyłam nic powiedzieć, ojciec już biegł za matką.
-Miło było cię poznać. – Powiedziała do mnie Miranda, która zaraz potem  wybuchneła płaczem. Natychmiast ją przytuliłam. Nie wiedziałam dlaczego ojciec tak postąpił, sądziłam, że to właśnie Miranda zakopała wspomnienia o matce gdzieś daleko, ale on widocznie lubił się poniżać, gardzić sobą. Nie rozumiałam tylko dlaczego, ktoś kto został wystawiony tyle razy do wiatru, ciągle ma chęć i upór walczyć o coś bez wartości.
-Przepraszam. – Szepnęłam.
Miranda pocałowała mnie w czółko, wzięła swoje rzeczy i wyszła. Długo jeszcze stałam w przedpokoju, nie wiedząc co robić dalej. Na pewno nie mogłam tu zostać, nie z matką, już nie dam się jej wrobić w tą niby miłość, zmianę, rodzinkę itp. Ruszyłam do pokoju, wzięłam wielką torbę i zaczęłam do niej pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Jadę do babci! Moja babcia niby mama mojej mamy, a jednak całkiem inna. Sądzę, że wyparła się córki wtedy, gdy ta zostawiła nas i zaczęła się bawić. Babcia to najcudowniejsza osoba na świecie. Jednak mieszka 2 godziny stąd. No cóż, teraz mi jest wszystko jedno. Zostawiłam kartkę na lodówce, gdzie napisała, że wyjeżdżam i żeby mnie nie szukali, ani się martwili. Pisałam to raczej dla taty, bo matce i tak będzie wszystko jedno, a może nawet lepiej, omami sobie tatusia i owinie wokół paluszka, a później zostawi , a ja nie zamierzam sprzątać jej brudów po raz wtóry. Zarzuciłam na ramię torbę, wzięłam z portfela pieniądze na pociąg i wyszłam z domu. Dzielnica o tej porze nie jest zbyt bezpieczna. Po ulicach chodzi wiele dresów, bezdomnych, dziewczyn w skąpych ubraniach, a wszyscy przyglądają mi się dziwnie. Poczułam, że na dłoniach pojawia się gęsia skórka, ale nie chciała zawrócić, to moja cena wolności.  Znajdując się wreszcie w pociągu poczułam ulgę, nie mając pojęcia co nastąpi za chwilę.

Trochę inspiracji:


Piszę bo mam strasznie dużo weny,
ale nie przyzwyczajać się xD

Siasia